Wspomnienia p. Stanisławy Bednarczyk
(ur. 1923r., absolwentka Szkoły Podstawowej w Czółnach)
Moje pierwsze wspomnienie związane ze szkołą to jak mama wygania mnie z domu chustką, ponieważ nie chciałam iść na lekcje. Do pierwszej klasy chodziłam do domu pana Józefa Madeja, gdzie uczył mnie pan Siwiec, który mieszkał koło lasu.
Do następnych klas chodziłam już do budynku szkoły. Uczyliśmy się w sieni, nie było podłóg tylko zwykła deska. Moimi nauczycielkami były p. Hela i Bronka. Razem z nimi w szkole mieszkała ich matka Kalipsa. Miały one mały pokoik z kuchenką. Pochodziły z Galicji. Pamiętam, że w latach 50. musiały się wyprowadzić.
Nie wszyscy uczyliśmy się razem. Najpierw lekcje miały trzecia i czwarta klasa- od godziny 8:00 do 11:00 albo czasami do 11:30. Pierwsza i druga klasa uczyła się o godzinę krócej, lekcje trwały od 11:30 (czasami później się zaczynały) do 13:30.
Niestety na dalsze wycieczki nie jeździłam. Bilet do Lublina kosztował 1 złotówkę w jedną stronę, to było bardzo drogo. Pieszo chodziliśmy na wycieczki do Bełżyc i do Niedrzwicy.
Około 1945r. w szkole schronienie znaleźli ranni partyzanci. Nauczycielki i dorosłe już dziewczyny opiekowały się nimi, były to m.in. Józefa Puchała, Stanisława Pietrzak, Zofia Madej, Maria Wideńska, Jadzia „Mateuszowa”, Gienia Pietras. Niestety jeden z żołnierzy zmarł, pochowany został w Bełżycach na rogu cmentarza. Długo chodziłam na jego grób.
Czasy szkoły miło wspominam.
Wspomnienia p. Wacław Jaśkowski
(ur. 1929r., zm. 2011r., absolwent Szkoły Podstawowej w Czółnach)
Do szkoły zacząłem chodzić jako siedmiolatek w 1936r. Były 4 oddziały. Jeśli dobrze pamiętam, to do pierwszego i drugiego chodziło się rok, do trzeciego- dwa lata, a do czwartego- trzy lata. Pamiętam, że na początku bardzo mi się podobało- był to czas, gdy nie musiałem pomagać rodzicom, a mogłem się pospotykać z kolegami.
Uczyły mnie panny Moniakówny- Bronisława i Helena . Zdecydowanie bardziej lubiłem p. Bronkę, z prostego powodu- nie biła i nie karała aż tak często co jej siostra. Mieszkały one w szkole ze swoją matką, która im gotowała. Niestety my, uczniowie, nic nie dostawaliśmy do jedzenia i picia w szkole. Pamiętam, jak raz coś przeskrobałem i p. Helena kazała mi wszystkie lekcje klęczeć na grochu, w kącie, tyłem do całej klasy. Do tej pory pamiętam ten ból. I tak cieszyłem się, że to był groch a nie tatarka (takie ziarno o bardzo ostrych krawędziach). Do tego za karę za złe zachowanie, za brak prac domowych, za nienapisanie wypracowania, za nieprzeczytanie książki zostawało się w kozie.
Najfajniejsze w szkole było to, że chodziło się do niej kiedy się chciało. Za Niemca (podczas II wojny światowej) zazwyczaj sam uczeń decydował o tym, czy będzie w szkole czy nie. Moi rodzice czasami bardzo cieszyli się, że nie poszedłem do szkoły- musiałem im wtedy pomagać w polu czy w obrządku. W czasach wojny rzadko bywałem w szkole.
Wycieczki były organizowane, nie pamiętam bardzo dokąd. Wiem, że raz na jakiś czas chodziliśmy na Kopiec na Grabówce. Był tam krzyż upamiętniający poległych żołnierzy. Raz było w Czółnach objazdowe kino- oglądaliśmy film o samolotach. Nie było wtedy telewizji, więc to coś co chyba wszyscy zapamiętaliśmy.
Odbywały się różne uroczystości szkolne, związane głównie ze świętami polskimi i ich przywódcami. Poza tym organizowano zabawy taneczne, słuchanie audycji radiowych. Były też „przebierańce”, czyli przedstawienia na podstawie bajek, np. „Jaś i Małgosia”.
Przed lekcjami, po lekcjach, na zabawach często biliśmy się. Bójki były między uczniami z Czółen i Kolonii Czółen. Za to też były kary.
Później, już po wojnie ze szkołą miałem mniej wspólnego. Dopiero jak dzieci i wnuki zaczęły do niej chodzić to albo ja albo żona szkołę odwiedzaliśmy. Nie tylko na wywiadówki, ale też na różne imprezy, np. na Dzień Babci, Dzień Dziadka, itp.
Szkoda, że część wspomnień wypadła z głowy, mógłbym zdecydowanie więcej poopowiadać.